Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał, że przyjaciele wojewody powinni go byli o tem ostrzedz.
— To nie są miłostki chwilowe — mówił. — Opanowała go kobieta z głową, przebiegła, zimna, obrachowana i doprowadzi niedoświadczonego młokosa gdzie zechce. Przyjaciele nowi starosty: Potoccy, Niemcewicz, Weissenhoff i cały ten obóz, do którego on się wcielił, mimo usiłowań hetmana, bronili go żarliwie i w stosunku tym nie widzieli nic ani zdrożnego, ani groźnego. W owych czasach wydawał się on bardzo naturalnym, ogół był wielce pobłażający.
Nie ważono się nic mówić na starostę, bo miał silnych obrońców. Zyskała na tym stosunku z nim i Loiska, którą zaczynano nawet z przeszłości uniewinniać i tłomaczyć, a znajdować zachwycającą.
W pierwszych dniach po przybyciu matki obie kobiety zgadzały się jako tako. Zdawało się, że żyć z sobą będą mogły. Ale matka miała nawyknienia, a widok stolicy i życie w niej, spotkanie wielu dawnych przyjaciół i znajomych, szał ten jakiś, który był w powietrzu — podziałały na nią podbudzająco. Dom córki za swój uważając i znajdując go jak klasztor nudnym, poczęła się w nim rządzić, chcąc go świetnym uczynić.
Bez wiedzy Loiski zaczęła tu ściągać swych odwiecznych adoratorów, a że właśnie córka teraz spokoju zapragnęła i w jej usposobieniach zaszła zmiana, którą gwałtowne uczucie dla starosty wywołało, w parę tygodni zaczęły się nieporozumienia.
Obie żywe i niecierpliwe, starły się parę razy.