Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz zdaje się, że wszystko było przewidzianem i obrachowanem, że Zażywski, wysłany przodem, miał tylko wybuch pierwszy wywołać; bo w tej-że chwili drzwi się otworzyły i matka wpadła do pokoju.
Niezmiernie wystrojona, uróżowana i wybielona, pani Zelska była tylko starszą Loiską; nadzwyczajnego podobieństwa twarzy, ruchów, wyrazu, nawet wiek zatrzeć nie mógł.
Z krzykiem nadto kunsztownym, aby mógł z serca pochodzić, chciała się przybywająca rzucić córce na szyję, gdy ta, z wielką dumą i powagą, cofnęła się. Zażywski, który tu już rolę swą odegrał i czuł się niepotrzebnym, wyszedł pośpiesznie do drugiego pokoju.
Próba przemówienia do serca dziecka nie powiodła się. Starsza pani natychmiast ostygła, wyprostowała się i zobaczywszy, że są same, przemówiła głosem suchym i ostrym:
— Możesz mieć żal do mnie, jak ja do ciebie; ale to nie przeszkadza, byśmy nie mogły widzieć się, mówić i porozumieć.
Nie czekając odpowiedzi, Zelska na najbliższym fotelu usiadła, sparła się na ręku i patrząc na stojącą zdala córkę, czekała odpowiedzi.
Loiska, równie jak ona, ochłonęła już z pierwszego wrażenia. Stały przed sobą jak dwie zapaśniczki, mające walkę stoczyć.
Kasztelanicowa wprawdzie miała myśl ujść, zamknąć się w sypialni i matkę zmusić do odjechania; lecz obawiała się, aby scena ta, rozniesiona po