Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu było całym światem, matka tak wychowała, że i to poszło na zgubę.
Cóż chcecie! żal mu okropny ścisnął serce: porzucił żonę, dom, wszystko, przyszedł tu, aby choć zdaleka patrzyć na zgubione dziecię i probować, czy go uratować nie zdoła. Zgorzkniało w nim wszystko, w żółć się obróciło. Ot, jak biedny do tego przyszedł, że mu się zachciało za swe nieszczęście mścić nad światem całym. Począł się za żebraka przebierać i... wiecie co dokazywał ów Barani kożuszek.
Maciej nie płakał już, ale beczał. Ks. Izydorowi też łzy w oczach stały.
— Jaki on waryat? — mówił dalej sługa. — Mój ojcze, kiedy się już wszystko mówi, toć najrozumniejsi ludzie go się radzą, toż z nim tacy przestają, co najwyżej stoją... On ma więcej rozumu w palcu jednym, niż my w głowach. Ale niechaj już go i za waryata udają. Bóg z nimi, byle nieboraka nie męczyli.
Braciszek milczał, lecz widać było, że mocno go przejął los tego człowieka.
— Cóż tu robić? — zamruczał. — Przełożonemu mówić o tem, czy nie?
— Niech Bóg uchowa! — zakrzyczał Maciej, ręce podnosząc. — Już i tak za wielu nas wie o tem. On... woli znosić biedę, niż się wydać z sobą.
Ścisnął księdza za kolana Maciej.
— Miejcie tylko opiekę nad nim, bo on sam żadnej nad sobą litości niema.
Z pół godziny jeszcze na cichszej rozmowie po-