Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ks. Izydor. — Ja waćpanu powiem otwarcie. Widniałeś mnie, gdym tu był przed kilku tygodniami. Uderzyło mnie wówczas nadzwyczajne podobieństwo waszego pana do Baraniego kożuszka.
Maciej zbladł i drżeć począł, a ręce mimowoli mu się złożyły, jak do modlitwy.
— Tego człowieka wczoraj do nas z urzędu warszawskiego oddano za waryata. Ale on waryat nie jest... W tem wszystkiem coś tkwi.
— Niema nic! nic! nic! — zakrzyczał Maciej. — Ale na rany Chrystusa, milcz jegomość, bo zgubisz człowieka.
— Będę milczał, ależ mi zaufajcie — odezwał się Bonifrater. — Mów mi, tłomacz, co to jest? za co go wzięli? dlaczego do nas odesłali? Gdy zrozumiem wszystko, już ci to wpłynie i na obejście się z tym nieszczęśliwym. Przecież suknię duchowną noszę i zdrajcą żadnym nie byłem i nie będę.
Maciej począł go całować po rękach.
— Siadaj, mój dobry ojcze — rzekł — powiem wszystko. Bóg widzi, że gdyby nie ten mus, milczałbym, jak kamień; ale wy mu pomożecie, my go ocalimy.
Westchnął stary.
— No, tak, tak... Barani kożuszek a mój pan, z którym tu mówiliście, jedną jest i tąż samą osobą. Człowiek ten ucierpiał wiele od ludzi, był nieszczęśliwy nad wyraz wszelki. Rozmiłował się w kobiecie, która jego imię sponiewierała, na co on patrzyć nie mógł. Potem jedyne dziecko, dla którego żył, co