Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić? Tu w Warszawie oni mają za sobą ludność, część wojska, sejm...
— Ta, ta, ta! — zawołał hrabia — im się zdaje, że oni to wszystko mają. Teroryzują! Każą milczeć, krzyczą i nikt się odezwać nie śmie... Mamy przeciwko nim broń doskonałą. Naprzód źrenicę wolności nam chcą wyrwać; powtóre wiemy z pewnością, że traktują zdrajcy z Prusakiem, chcąc przymierze z nim okupić ustąpieniem Gdańska i Torunia. Będą dowody czarno na białem. Całą tę fakcyę nimi zabijemy. Król, raz w rękach naszych, śpiewać będzie, jak my zagramy. Zbyt miękki i rozumny człek, by się opierał, a w gruncie on widzi, że robi głupstwo, tylko biedaczysko oprzeć się niema siły. Tę siłę my mu damy!
Zamilkli wszyscy; hrabia się coraz myślą własną zapalał, burgunda pił, śmiał się i rzucał oczyma po swoich.
— Cóż panowie na to?
Skromny ów mężczyzna, który się dotąd nie odzywał i stał trochę na uboczu, nagle wtrącił:
— Myśl, jak nie może być lepsza. Śmiała, jedyna w dzisiejszych okolicznościach, co nas zbawić może i od wojny uchronić. To już o nic nie idzie, tylko jak? quomodo?
Hrabia się uśmiechnął.
— Najgłówniejsza rzecz — rzekł — zachować tajemnicę, ale taką, aby żywa dusza, oprócz nas, nie domyślała się tego. Nikt dziś nic podobnego przypuścić nie może, nikomu takie zuchwalstwo na myśl nie przyjdzie. Król jegomość, słuchając tego miłego wołania: „król z narodem, a naród z królem“ — bez-