Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał przemówić coś młodzieniec, gdy żebrak, ręce załamując, uklęknął przed nim.
— Daj mi mówić — zawołał — przysięgam, że chcę tylko dobra twojego, ratować cię póki czas! Oto już cię zaciągnęli do domu tej kobiety, która ludźmi jako zabawkami rzuca, robi z nich co chce, oślepia, krępuje, popycha... Rozumna jest, zła a przewrotna. To kameleon, to żmija, czarownica... a Pan Bóg, czy szatan dał umiejętność taką, że ostrzeżonych i ostrożnych pokonywa, a cóż dopiero takiego, jak ty, który w kłamstwo to wcielone uwierzysz. Na Boga żywego, nie chodź tam! Ona zgubioną jest i z sobą do zguby powlecze, kto się do niej zbliży. Uciekaj od tej kobiety! Bóg ją stworzył tak, jak te anioły, co upadły, piękną, rozumną istotą wybraną. Ona wolała w szatana się przedzierzgnąć i iść w piekło, w kał!
Mówiąc, stary patrzył w oczy staroście, który rumienił się i mieszał coraz bardziej.
Żebrak na chwilę zamilkł ze wzruszenia.
— Ta niegodziwa niewiasta jest sługą tych, co nasz nieszczęśliwy kraj wiodą do zguby; ona jest narzędziem w ich ręku. Jeżeli nie chciwość, to ambicya ją prowadzi.
— Ale któż wy jesteście, co to wszystko wiecie i chcecie mi dawać nauki? — wtrącił nareszcie z dumą pewną starosta.
Żebrak z pokorą potrząsnął połą swojego kożuszka, uśmiechając się gorzko.
— Jestem nędzny grzesznik, robak, człowiek, co wycierpiał wiele — rzekł cicho — co juź na świecie