Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego w pomoc Mołdawanom, nie było co poczynać. Trzeba było myśleć o zimowych kwaterach dla wojska na granicy, bo wiosna z sobą wojnę przynieść musiała.
Hetman też, który wobec turka tak dzielnym był co umiał wojsko nieustannie się burzące i skłonne do związków utrzymać w ryzie, którego myśmy wszyscy i bali się i kochali, tak był stęskniony za jejmością, i niecierpliwy pośpieszenia pod słodkie jej jarzmo, że na łeb na szyję wszystkiem rozporządzał — zastępców dobierał, szukał ktoby go wyręczył, aby co prędzej do najukochańszej Marysieńki się dostać.
Jak tylko wojsko się rozłożyło, — Hetman już po konwokacji puścił się w podróż dla spotkania z żoną, pilno mu tak było, iż prosił ją aby naprzeciw do Lwowa wyjechała, — bo go ani elekcja, ani publiczne sprawy nie obchodziły w części nawet tak gorąco jak połączenie się z żoną, za którą gdyby młokos tęsknił, rozpadał się, o niczem nie myślał tylko o niej.
Miałem tedy przed oczyma obraz passyi jakiej dotąd nie tylkom nie widział, alem się nie domyślał aby człowiek mógł być nią do tego stopnia opętanym. Chociaż połowy objawów tej namiętności widzieć nie mogłem — była ona tak w oczy bijącą, że ślepy by chyba poddaństwa pana Hetmana nie dojrzał.
Jejmość czyniła z nim co chciała.
Rozumem, nauką, charakterem wszystkiemi przymiotami stokroć ją przewyższał, tymczasem ona królowała, rozkazywała, a on stawał się przy niej najniższym sługą i ślepym rozkazów wykonawcą.
Płaciła mu za to, żal się Boże, prawie ciągle kwaśną minką, wymówkami, złym humorem, bo jej nigdy