Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przy czem i to dodać potrzeba, iż prawne interesa, na których nie zbywało, bo mało która majętność albo spornej granicy, lub jakiego zastarzałego processu nie miała — pani matka nadzorowała sama, i prawo jej nie było obce... tak że lada jurysta nie podszedłby był, i nie oszukał.
A wszystko to szło, pamiętam, tak spokojnie, cicho, jak w zegarku, że ani słychać było ani widać wysiłku. Przybył obcy człek, witała go obliczem wypogodzonem, dla wszystkich uprzejma, łagodna, chociaż w potrzebie surowa, i gdy co postanowiła nie przełamana.
Na wakacje przybyłem już sam gdyż Michał jak każdy zakonnik rodziny się wyrzekać musiał, tak jak wyrzekał świata. Ze łzami na oczach powitała mnie, gdym jej w ganku do kolan przypadł, sam też płacząc, bo ojciec się przypominał, którego nam brakło.
W pierwszych dniach mowy niebyło o tem, co pani matka względem mnie postanowi. Korciło mnie wielce się o tem dowiedzieć, alem nie śmiał pytać.
Nie nagliłem też, bo mi doma, po szkole było jak w raju. Wszystkom tu miał, za czem w mieście tęskniłem. Konie, psy, las, rzekę, szerokie pola, a sąsiadów tak miłych, którym się przypominało. Byli między niemi i rówieśnicy, i szkolni z Łucka z jednej ławy towarzysze.
Pani matka swobody mej wiele nie hamowała, zapowiedziawszy to, żem mógł sobie spocząć i zabawić się, nimbym się zaprzągł do nowego życia, ale jakie ono miało być, nie mówiła.
Po nieboszczyku ojcu wierzchowych koni, psów łowczych różnych, zostało dosyć, ludzi też w pomoc