Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku, czasu którego się namęczył, i zirytował, tak że do domu powróciwszy obległ zaraz i już nie wstał.
Dano nam znać do Lublina gdy już nadziei utrzymania przy życiu nie było i spieszyliśmy z Michałem dniem i nocą po błogosławieństwo ojcowskie, aleśmy ojca już na katafalku zastali.
Pogrzeb z sumptem nie małym odprawiliśmy w Łucku u Dominikanów, gdzie w Refektarzu chleb żałobny potem zastawiono, przy którym ja gospodarzyłem, bo Michał choć starszy, już kleryk nie chciał się tego podjąć.
Kilka tylko dni w domu przy matce zabawiwszy, musieliśmy do Lublina powracać, Michał do nowicjatu, a ja do szkoły, której porzucić matka nie pozwalała.
Z męztwem wielkiem, choć z sercem bolejącem, wzięła się sama do interesów i do gospodarstwa, nie zapominając o wychowaniu Julusi, którem się sama zajmowała, a na wszystko jej starczyło czasu.
Ale też niewiast takich jak ona, starego autoramentu, już wówczas nie wiele było u nas.
W życiu jej marnej chwili nie było, wstawała z kurami, — z nią się też wszystko we dworze do pracy budziło. Obchodziła wszystkie kąty — nie wyręczając się nikim. Rzadko z rana czas przysiąść miała, bo coś zawsze było do czynienia, co ją na nogach trzymało.
Przy pracy i przy modlitwie wspólnej ona przewodniczyła. Nie rzadko jeszcze gość nadjechał, proboszcz, kwestarz — trzeba go było przyjmować, regestra przepisywać, motki i talki policzyć, wymiaru zboża jeśli nie dopilnować, to na niego najrzeć — i tak cały Boży dzień schodził.