Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obiad jadł wcześniej i tuż rozeszła się wieść, że król na Bielany miał jechać, jakoby dla nabożeństwa, dla obejrzenia eremu i kościoła... Konie stały już przygotowane... Wszyscy niemal świeccy senatorowie towarzyszyli królowi, dworu część znaczna i młodzieży rycerskiej poczet liczny już dla powagi, już dla bezpieczeństwa osoby pańskiej.
Rożański i Pełka przyłączyli się dobrowolnie do orszaku, nikt im tego nie bronił.
Gdy się z zamku ruszono, dziwny widok uderzył ich u wjazdu na przedmieściu. Tu już, jakby nie przed wojną, ale po niej, stało wszystko pustkami, z domostw nawet okna i błony powyjmowano. Kamienice większe otworem stały jakby zrabowane, beze drzwi — od nikogo nie strzeżone... We wnętrzach ściany nagie świeciły... Gdzie niegdzie spóźniona ludzi kupka wywlekała z ubogich domostw reszty sprzętów, z płaczem je wywożąc ku murom. Porozrywane płoty, poryte ogrody, zburzenie ogólne smutkiem i litością napełniało.
Ludzie, których spotykali, szli pogrążeni w sobie, nie widząc nic, przeklinali na głos i płakali.
Mrok już padał, gdy u wrót orszak wśród lasu stanął, a księża ze śpiewem wyszli naprzeciw króla, niosąc krzyż i święconą wodę.
Chociaż noc już była zapadła — jakby w oczekiwaniu czegoś, nikt na Bielanach do snu się nie zbierał, cały dwór był na nogach... sam król po długiej modlitwie w kościele, z salki, którą zajmował na górze, w budynku dla gości wystawionym, wychodził ustawicznie na galerję otwartą i w stronę ku Krakowu poglądał, ręce łamiąc.
Smutniejszym go uważano niż kiedykolwiek, a otaczający, przeciw zwyczajowi, ani doń mówić ani go rozrywać nie śmieli. Wieczór, a raczej noc była spokojna, obłoki tylko ciężkie wisiały nieporuszone, osłaniając niebo całe... Wśród