Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciszy słychać było zdala dzwony Krakowa... Otoczony kilku poufalszymi, Kazimierz stał jakby nieruchomy na otwartej galerji... modlił się pocichu. Dołem rozłożonym obozem leżał dwór, nie mogący się w klasztorze pomieścić...
Nagle w stronie od Krakowa zarumieniły się obłoki, zrazu maluczko... potem coraz gorętszą i krwawą łuną. I podniosły się kłęby czerwonych dymów, unosząc w górę iskry i szum powstał dziwny, a drzewa się poruszać zaczęły i las szeleścić, jakby dreszcze po nim przebiegły...
Zwolna od łuny tej, wzmagającej się co chwila, blaski poczęły padać już na mury klasztorne, na las otaczający, na obozowisko królewskie... I widzieli od dołu stojący Kazimierza, który ręce załamawszy, głowę na nich położył, a pokląkłszy tak, płakał...
Widok ten przerażający wszystkim łzy dobył z powiek.
— Kraków się pali! — Kraków się pali! — poczęto szemrać...
Niektórzy ruszyli się biec jakby na ratunek, ale starszyzna wstrzymała.
— Przedmieścia pali Czarniecki... rzekł ktoś — niema tam poco iść...
Tymczasem płomień, coraz ogromniejąc, wzbijał się do góry, i okolica, krwawą tą łuną oblana, strasznie się przedstawia, jakby pożar ten szedł, zbliżał się i cały świat miał zniszczyć i ogarnąć...
Wpośród groźnego milczenia rosnący ów ogień przerażał... ucho zdawało się chwytać dalekie jęki i płacz — chociaż nic słychać nie było... tylko szum drzew i dziki wiatr pożarny zgorzelizny wonie niosący daleko...
Co żyło w klasztorze wyszło, a patrzało na to widowisko zgrozy pełne i żałości... Niekiedy zdawało się ognisko owo olbrzymie przygasać i ciemniały obłoki, to znów skoczyły w górę z o-