Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślisz waszmość? — spytał Pełka.
— A no, niechybnie, Firlej pewien swego... Wczoraj ze stada sobie już zawczasu do cugu konie wybierał...
Obejrzał się Pełka na mówiącego.
— Tak to już blisko? — spytał.
— Wczoraj tylko z sobą chodzili z kąta w kąt na szeptach... matka za nimi jak kura za kurczętami, żeby im tam jaki jastrząb nie przeszkodził. Miłe Firleisko rozkochany gdyby kot, a o swem szczęściu prawi tylko...
— Ja mu go nie zazdroszczę...
Gdy po gawędce tej wyszedł Pokubiata, Pełka jak leżał w koszuli tylko, wstał i począł do przyległej izby, w której Gabryk siadywał, bić w ścianę pięściami, żeby go przywołać.
Nadbiegł sługa.
— Daj mi się odziać — rzekł — a prędko.
— Gdzież panu iść? jak? a toć dwa dni w ustach pan nic nie miałeś?
— Tylko słuchać! — groźno powtórzył Pełka — odzież mi daj!
— Jaką?
— Czarną.
Nie można mu się było sprzeciwiać. Gabryk począł kufry przerzucać i pomagać do ubrania. Nie myśląc o tem, co czynił, odziewał się Pełka, musiał mu podawać, opinać, ociągać Gabryk, a że był przez tych dni ostatnich wychudł strasznie, wisiało na nim wszystko, jakby pożyczane. Czapkę mu w rękę wcisnął na końcu Gabryk i wyprowadziwszy za drzwi, widząc, że się na nogach chwieje, a idąc, zatacza, poszedł za nim.
W pół dziedzińca jednak, jakby go co nagle odżywiło, Medard począł iść śmielszym krokiem, żywszym coraz, a dopadłszy do dworu, drzwi gwałtownie otworzył i rzucił niemi.
W sali siedzieli wszyscy. Gdy się na progu ukazał, pierwsza nań spojrzała pisarzowa i snadź przelękła się jego twarzy, gdyż długo na nim