Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu tę czarownicę przypominacie, zejdźcie lepiej z oczu... człek się uspokoi.
Nie było już sposobu do Pełki przystąpić. Zdrajca Rożański, który o niebieskiej kokardzie wiedział, a Gabryka za sobą miał, odkradł ową spłowiałą wstążkę, obwinął ją pięknie w papier, opieczętował i przez sługę Żabie odesłał, z tem, iż pan rotmistrz Pełka prosił o wręczenie obsigilatu tego pani pisarzowej. Dworzaninowi było to na rękę, iż przynajmniej do powrotu miał powód. Nazajutrz rano, nim słońce przygrzewać zaczęło, już na gościńcu był.
W drodze nie marudził, tak że trzeciego dnia, nocami nadrabiając, przyjechał do rezydencji. Ale do pani nie było mu pilno. Przybył wieczorem i oznajmywać o sobie nawet nie dał, myśląc do rana odwlec sprawę z poselstwa.
Ale go już fraucymer najrzał, bo pan Żaba tam miał dobre przyjaciółki, i nie upłynęła godzina, gdy pani wiedziała, a marszałek przyszedł, aby się Żaba zaraz stawił.
Godzina była szara... Jejmość chodziła niecierpliwie po sali.
Gdy się ukazał Żaba, pobiegła ku niemu niecierpliwa, i dumnie zawołała:
— Cóżto? sam? coś zrobił? gdzie byłeś? mów!
Tupała nogą z niecierpliwości.
— Jakże to może być! mówiłam ci, żebyś mi nie powracał sam! mów...
Żaba milczał, dobył nareszcie zbiedzonego głosu.
— A pani! — rzekł — dobrze, żem życie wyniósł stamtąd.
— Cóżeś to na Tatara jeździł?
— Gorzej, bom i w niewoli był, i zbity... i z niczem przybywam.
— Widziałeś go?
— A jakże.
— Głowę straciłeś chyba! a no mów!