Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hej, panie rotmistrzu, — rzekł, zbliżając się doń Żaba — co się stało, trudno odrabiać. Żenicie się, daj Boże szczęśliwie... nie powiem nic, tylko że mi się serce ściska nad losem naszej pani! Wszyscyśmy na to patrzali, cały o tem świat wie, że ona nigdy do nikogo przywiązania nie miała, tylko do was, w nikim takiej wiary, jak w was. Żeby nie matka, dawnoby ona była żoną waszą...
— I ja tak myślę — rzekł Pełka, wzdychając.
— Teraz tylkoby ją przyjść i wziąć, sama się wam prosiła...
— A no, matka jest...
— Ale to już nie to, co bywało! — rzekł Żaba: — straciła wiele buty, poszedłszy za Cyrulskiego. Teraz tylko płacze i modli się, Boga za stare grzechy przepraszając. Zato pisarzowa śmielsza i ma swoją wolę w domu! Już nie bez przyczyny wołała was do siebie... boć przecie nie na obronę... nic jej nie grozi.. Ale serce przemówiło...
Pełka usta zagryzł...
— A! gdybyście ją widzieli jak wygląda! — mówił Żaba z uśmiechem — Ja jakem żyw piękniejszej nie widziałem kobiety... Nie starzeje, nie więdnieje, tylko zdaje się rozkwita coraz. Drugiej takiej niema na świecie.
— To prawda! — cicho westchnął Pełka.
Powracający Rożański ze Zboińskim nie dali mówić więcej, gospodarz przypomniał poniewczasie, iż tam niebezpiecznego Żabę zostawił, rad był kusiciela przepędzić. Jakoż na widok jego dworzanin z ganku zeskoczył i do koni zaraz poszedł...
Po wieczerzy... rozeszli się wszyscy skoro. Rożański worek z talarami zabrał i do oficyny poszedł. Tu złożył je na stole przy Żabie.
— Com przyrzekł, przynoszę, — rzekł — wyleż się waszmość jak należy, jutro takim chłódkiem jedź... Pełka mi smutny, waszmość