Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak był młody, raźny i z oczu mu spryt patrzał. Rozumie się, że szlachcic.
Przywitał się z nim gospodarz wesoło...
— Domyślam się, z czem tu waszmość do nas przybyłeś, pewnie po pana Pełkę, bo i my tutaj wiemy, że panu pisarzowi się zmarło... to go wdowa wzywa... ani chybi? Masz waszmość listy?
— Listu żadnego nie dano, — rzekł dworzanin — ustne mam polecenie, abym jednej godziny nie tracąc, wyszukał pana Pełkę i wnet go z sobą zabrał...
— Ale go tu niema! — zawołał spokojnie Rożański.
— Jakto niema! ludzi i konie widziałem...
— Bo ci są, tylko Pełka na tydzień odjechał stąd o mil sześć na łowy...
Niedowierzająco spojrzał młody chłopak, ale Rożański poważnie mówił, nie godziło się nie wierzyć.
— Dokąd?
— Mil sześć w bory ku Niepołomicom...
— Do kogo?
— Do Maciszewskich, do Zdun...
Dworzanin się ruszył, jakby wnet jechać chciał... Nie wstrzymywał go Rożański.
— Cóż myślicie? — dodał — posłaćby po niego?
— Nie, ja sam pojadę...
— Jak wola, ino wam przewodnika dam, bobyście nie trafili sami...
— A! panie! a język od czego?
— Śpieszniej będzie, gdy człeka weźmiecie... anobyście może spoczęli? zjedli i napili się?...
Nie odmówił posłany, więc Pawła odkomenderował do niego gospodarz, a sam po parobczaka do stajni zbiegł, najroztropniejszego wybrawszy. Szło mu o to, aby się nie wygadał, żeby go błędnie poprowadził i jak najdłużej z nim się włóczył.
Chłopcu więc jak łopatą w głowę kładł, co