Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cy, uciekać... Cóż z piękności waszej ludziom? oczom pociecha — sercom męczarnia! Cóż z tej piękności, kiedy ona wam służy tylko... a dla drugich nieszczęściem jest?
— A czegoż kobieta wymagać może więcej nad to, by była uwielbiana? — rzekła Jadwiga.
— Zawsze być uwielbianą, a samej nie kochać nigdy?
Pisarzowa z uwagą wpatrywała się w koronkę swoich rękawów, ruszyła ramionami ślicznemi, które wiek trochę zaokrąglił, nie odejmując im posągowych kształtów.
— Zaczynasz być nudnym — rzekła zimno.
— Spojrzała też pani w kościele na swego męża, bom właśnie miał nieprzyjemność być przy nim?
Wielkiemi oczyma popatrzyła na mówiącego piękna pani.
— Ani was, ani pisarza nie widziałam...
— Musiałem się w kościele z nim kłócić — odezwał się Pełka.
— O mnie? o mnie? — żywo pochwyciła Jadwiga.
— Niestety! jeszcze nie, chociaż to na jedno wychodzi — rzekł Medard. — Mam dziwne szczęście, będę się musiał znowu potykać z drugim mężem pani!
I rozśmiał się sucho a smutno.
Jadwiga przystąpiła doń żywo, składając ręce jak do modlitwy.
— Czyż to może być? Będziecie się potykali? Waćpan z nim? Mój Boże! i waćpan go zabijesz?...
Na to naiwne pytanie Pełka odpowiedział półuśmiechem.
— Albo on mnie — dokończył.
— A! to jużbym wolała, żebyś mnie od niego uwolnił, boby mi was było szkoda.
Skłonił się Pełka.
— Przypuśćmy, — dodał — żeś pani pisarzowa wolna... cóż dalej?