Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadwiga spuściła główkę wzrok jej zwolna podnosił się na Pełkę, jakby go chciała zbadać. Zawahała się i nie śmiała pono powiedzieć całej swej myśli.
— Nie mówmy o tem, — szepnęła — to się nie godzi... Jedno tylko wiem, że wasby mi bardzo żal było, gdybyś miał nawet być draśnięty... Mówię prawdę, pan jeden, choć czasem nudny bywasz, kochasz mnie szczerze i wytrwale, i jesteś mi wierny, na was rachować mogę... żalby mi was było i źle bez was.
Nie były to bardzo czułe wyrazy a jednak pierwszy raz w życiu z jej ust usłyszane, uczyniły na Pełce takie wrażenie, że już nic więcej nie pragnął. Przykląkł na jedno kolano przed nią, podała mu rękę do pocałowania... wstał pijany...
Jadwiga zamyślona małemi krokami przechadzała się po pokoju.
— Ale mówże mi, jak do kłótni z panem pisarzem przyszło? w kościele? czyż to podobna?
— Wiedziałem oddawna, że przeciwko koronacji był spisek uknuty. Musiałem go pilnować, zagrozić mu, i zmusiłem go do milczenia.
— Słyszałam mruczenie... ale ono prędko ustało... — przerwała Jadwiga. — Mówże mi, mów, jak to było[1] on wyzwał was na rękę? wy jego? Będziecie się więc bili?
— Musimy, bośmy oba się starli na słowa... Pisarz mi darować tego nie może, ani ja jemu... Jutro się spotkamy...
— Jutro...
Jadwiga uderzyła się w czoło rączką i wybiegła do drugiego pokoju, ażeby ważną tą nowiną podzielić się z matką.
Wtem, jakby coś sobie przypomniawszy, piękna pani rzuciła.

— Zapomniałam, — rzekła — dziś na zamku będę, waszmość także... Proszę być stróżem moim... Mówią mi, że pisarz miał myśl w ulicy napaść powóz mój i porwać mnie. Ludzie zbroj-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku: korekta na podstawie wydania z 1876 r.