Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie potrzebujemy czytelnikom tłumaczyć, że tym natrętem był Pełka. Księżna, zobaczywszy go, osłupiała zrazu, lecz pojąwszy niebezpieczeństwo, niby nieukontentowana i strwożona, cofnęła się obojętnie. Kerner ciągnął za suknię gościa, ale ten stał upornie i począł nawet mówić...
— Księżna mi darujesz...
Ta mowa, niezrozumiała dla Kernera, w rozpacz go wprawiła, szarpnął Pełkę, domagając się, by ustąpił.
— Zapewne, — odparł Pełka — ale muszę panią zamku przeprosić.
— A skądże wiecie, jakim do niej językiem mówić?
— Nie słyszałeś więc waszmość, że odezwała się pierwsza po polsku?
Kerner tak był zmieszany, że uwierzył, iż nie dosłyszał.
— Księżna mi darujesz — mówił Pełka, zwracając się i podchodząc do niej żywo, aby mógł dodać pocichu: — Nie znajcie mnie... bądźcie spokojni...
Jadwisi twarz się rumieńcem okryła... przybrała postać poważną... ale słowa rzec nie mogąc, cała drżąca, ustąpiła kilka kroków.
Kerner zaczynał się gniewać.
— Na Boga! idźcie stąd! idźcie stąd! natychmiast... ani kroku dalej...
Pełka stał, myśląc, jakby dłuższą upozorować rozmowę...
— Dozwólże mi, gdy się już stało, co się mogło stać najgorszego — rzekł do Kernera — niech zobaczę salę... Przecież księżnę widziałem i ona mi nie broni, a ona tu panią, nie wy!
I jakby już nie widział Kernera, posunął się naprzód za księżną, której dał znak, by stała także... Odźwierny, nie wiedząc, co począć, został, szarpiąc się za włosy w progu...
— Bądźcie gotowi — szybko rzekł zcicha Pełka — przybyłem was uwolnić... W murach