Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

księżycowa, z okna widok na szeroką dolinę uśpioną, wśród której gdzie niegdzie rozlane wody srebrnemi pasy połyskiwały — nie chciało się do snu iść. Czuli, że to może ostatnią noc tak jeszcze cicho, spokojnie, bezpiecznie pod dachem przebyć mieli... Świnarski, który młodą żonę w domu z synkiem małym rzucał, bardzo był tęskny i wzdychał. Medardowi też, mimo jego wrodzonej wesołości, tak jakoś było smutno, że choć pić nie lubił, dużą szklankę węgrzyna wychylił...
Wśród tej uroczystości ciszy nocnej najmniejszy szelest słychać było. Mogła być godzina około drugiej, kury piały na wsi wtóre albo trzecie, gdy się na grobli dał słyszeć tętent konia tęgim puszczonego kłusem, a ucho baczne rozeznać mogła, że tam na nim nielada chłop oklep jechał, ale zbrojny człek, bo żelazo przy nim chrzęściało. Choć za wałami widać go nie było... zmierzał widocznie ku dworowi... zwolnił kroku, i Medard, wybiegłszy na ganek, zobaczył żołnierza, wjeżdżającego właśnie w bramę.
Nie chciał głośnem wołaniem budzić i przestraszyć matki, zcicha więc tylko: „Bywaj!“ rzekł, ręką mu znać dając, bo po księżycu widno było jakby we dnie.
Podjechał konny... Nieznajomy był opalony cały, koń bokami robił, odzież na nim potargana.
— A z czem, panie bracie? — zapytał Medard.
— Ostatnie wici, jedne za dwoje, — rzekł przybywający — rozesłano na wszystkie strony, co żywo kupcie się waszmość pod chorągwie... „Periclitat“ Rzeczypospolita... do boku królewskiego trzeba iść, a na obronę stawać. Zdrajców szatan namnożył...
To mówiąc i z konia nawet nie zsiadając, jął go nawracać.
— Stójże, waszmość, na miły Bóg! — zawołał Medard — dokąd? poco?
— Poco? a no, do każdego dworu bramy za-