Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobrze... — potwierdziła podczaszyna.
— A inni, inni! A i ten nieoszacowany młody Pociej, który ufa w pokrewieństwo... i w czub nastrzępiony... Oczyma mnie gonił, żem się od śmiechu wstrzymać nie mogła...
Ossoliński już jutro jedzie, — dodała — powiedział mi bez ogródki: „Gdybym tu dłużej pobył, głowębym dla pani mej stracił zupełnie... i wyśmianym został... Nie jem, nie śpię i szaleję...“
— Jużby też, Jadwisiu kochana, trzeba z tem raz skończyć — odezwała się poważnie podczaszyna. — Nie napędzałam cię do ołtarza, bo nie było pilno po pierwszym zaraz drugiej szukać niewoli... a terazby już skończyć.
Jadwisia popatrzyła zdziwiona i ruszyła ramionami.
— Któż ci się z nich podoba najlepiej? — zapytała matka.
— Czasem jeden, czasem drugi — obojętnie odezwała się Jadwisia — przyznam się matuni, że żaden z nich mi do serca nie przypada, ale to już pono inaczej nie będzie... Taką mam naturę, że mnie każdy bawi, póki nowy, i póki się nie kocha, a jak się rozmiłuje, to mi już wszystko jedno...
— A książę Proński? — spytała matka.
— Książę Proński? — powtórzyła razy parę — stary, matuniu... Stary, smutny czegoś... zaschły... albo ja wiem!
— Bardzo stateczny i szanowny człowiek i pono z nich wszystkich najlepszą ma pozycję w świecie... Zawsze księżną być to coś znaczy...
— I na dwór cesarski się dostać! — mówiła Jadwiga. — Dwór cesarski musi być bardzo piękny i wspaniały...
— O! pewnie... obok francuskiego dworu toż pierwszy na świecie...
Jadwisia się zamyśliła głęboko...
— On musi mieć z pięćdziesiąt lat — szepnęła ponuro.