Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy skutek, niż pierwsze wyrzeczone słowa: jakiś chłód powiał po komnacie, szmer i gwar uciszył się powoli, postawiono kieliszki... i między sobą tylko pocichu szeptano...
Kapucyn obliczać się zdawał gości, wodząc po nich wzrokiem nieustraszonym.
— Coś ja wam tu wpadłem, jak Piłat w Credo, — rzekł z satyrycznym uśmiechem — z gorzką prawdą niepotrzebną albo nieskuteczną. — Nie zważajcież na mnie... proszę... jakoby mnie nie było.
Wstał Żołudek.
— Jakież nowiny? — zapytał ojca zcicha i poważnie się strojąc.
— Złe: — rzekł bez ogródki mnich — takie, na jakieśmy zasłużyli. Wielkopolskę nieprzyjaciel zagarnął, bo mu sama dała... Szlachta króla lutrowi zaprzedała... Ucztują z nim bracia nasi... a pobożny pan nasz wkrótce może dla głowy przytułku mieć nie będzie...
Milczenie zapanowało tem większe, że znaczna część przytomnych do obozu regalistów nie należała, jak i sami Pełkowie. Miał król Jan Kazimierz nieprzyjaciół wielu, i okazało się to zaraz po odezwaniu ojca Lamberta... Świnarski, namarszczywszy brew, rzekł:
— Pobożny pan, mówicie — a no, coś się o tem wie... modli się pod figurą, prawda, a ma djabła pod skórą...
— Tylko mi na majestat królewski mówić wara — przerwał, pasek podnosząc, kapucyn... — Wybraliście go, przysięgliście mu, daliście dzierżyć losy Rzeczypospolitej — słuchajcież i brońcie... czy wam się już jutra zachciało? popróbujecie go! nie macie się czego lękać... popróbujecie... aż wam zęby ściśnie oskoma...
Na te słowa weszła pani wojska, bo już wieczerza była gotowa, przerwała się rozmowa i Żołudek rękę jej podał, a za nim dwaj Laskowscy skoczyli do panny Teresy, ale ich Świnarski do niej uprzedził. I pociągnęli do wieczerzy.