Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwiach jej czatował i od niego się dowiedzieli, iż nim jeszcze nadeszli Szwedzi, człowiek z końmi, z opisu do Gabryka podobny, ujechał do pobliskiego lasu, w którym była pasieka.
Dobry kawał drogi dzielił ich od tych zarośli... przebyli go jednak, dzięki ciemności nie ścigani, i dostali się na opisaną im ścieżkę, wiodącą w głąb lasu... Medard i Wacek, śmiejąc się już i radzi, że się z rąk Szwedów wyrwali, mieli nadzieję, że równie szczęśliwie do koni się dostaną. Nie zawiodła ich ta nadzieja...
Gabryk w istocie stał z końmi w pasiece, a miał tę bystrość i rozum, że uratował nietylko pańskiego i własnego konia z trokami, ale najlepszego z siodłowych pana Rożańskiego. Uciecha nie miała granic, gdy konie zobaczyli, a Medard chciał, korzystając z nocy, natychmiast ruszać dalej, gdy Gabryk go zatrzymał.
— A! proszę panicza, — zawołał — o trzy ćwierci mili stoi oddział naszych żołnierzy, daleko silniejszy, niż Szwedy... trzeba na rabusiów zapolować, to ich wszystkich zabierzemy jak w matnię.
— Skądże ty to wiesz?
— Od pasiecznika, który tylko co stamtąd powraca...
Na te słowa wyszedł i on sam, potwierdzając, co Gabryk mówił, iż żołnierz był kwarciany, a oddział luźny, który właśnie na małe kupki polował... Siedli więc na konie z dobrą myślą, śpiesząc do wioski wskazanej, aby jeszcze, póki noc nie upłynie, na Szwedów napaść...
Nie było drogi błędnej, dostali się więc łatwo do wioski, ale tu, oprócz straży przed wsią, niebardzo czujnych, wszystko już spało... Medard i Wacek kazali się prowadzić do porucznika, dowodzącego oddziałem, budząc go wcale niegrzecznie. Wstał też, klnąc ich i Szwedów, bo w nieświadomości o ich sąsiedztwie, miodu się napiwszy, spoczywał szczęśliwie, a ruszać mu się z siana nie chciało. Zasłyszawszy jednak, iż