Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szwedzi mieli tabor znaczny i łupu dosyć z sobą, że ich była garść niewielka, a bezpiecznie rozłożona, ochota wzięła porucznika też szczęścia spróbować. Zatrąbiono na pobudkę i do koni. Zamieszanie i popłoch powstał chwilowy, upłynęło z godzinę, nim się żołnierz zebrał i na konia siadł, ale przecież ruszono o drugich kurach, i przestrzeń do przebycia nie była znaczna... Pierwszą jej część żwawo przebyto, w miarę zbliżania się do dworu musiano zwolnić kroku i przedsięwziąć ostrożności, aby straże szwedzkie pochwytać i zejść ich nieprzygotowanych.
Szczęśliwie się to udało od strony ogrodu, od której Szwedzi najmniej się spodziewając kogo, wcale jakoś nie pilnowali. Oddział stąd, rozchodząc się zwolna, oskrzydlił dwór i opasał...
Jednego żołnierza tylko, podkradłszy się, Gabryk z drugim ciurą z konia tak zręcznie znieśli, zakneblowawszy, iż ani pisnąwszy, dostał się w ich ręce... Gdy dziedziniec był otoczony, towarzysze, pozsiadawszy z koni, z pistoletami w rękach i szablami dobytemi wkroczyli nań... Żołnierz spał na obozowisku, broń stała złożona, którą naprzód opanowano... Na okrzyk jakiś zaczęli się budzić podpili Szwedzi, lecz i nieprzytomni, i nie mający już czem walczyć... Poczęła się więc walka z jednej strony na pięści, z drugiej na szable i pistolety... Strzały rozlegały się jedne po drugich... Starszyzna, która się wylegała we dworze, wyskoczyła w ganek, nie mając czasu chwycić na się odzieży, odstrzeliwając naoślep i nie pojmując, co się stać mogło. Kapitan wrzeszczał na swoich głosem ochrypłym, gdy Medard przyskoczył doń i przykładając mu pistolet do piersi, zmusił do poddania. Reszta też zmuszona była zdać się na łaskę i niełaskę... a tę już rycerstwo wiązało, choć nie wiedzieć co było z więźniami począć — i porucznik wolałby był z zabitymi niż z żywymi mieć do czynienia.
Wybiegli panowie Zagórscy także na tę wrza-