Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I drzeć poczęła przelękła.
Była mówiąc to tak piękną, tak wdzięczną, a tak zapewne już nie jednemi natrętnemi odwiedzinami zastraszona, że Jakób przez litość nad nią ledwie śmiał usta otworzyć, patrzał i litował się.
— Proszę pana, proszę pana, powtarzała, idź pan... ja nie mam żadnego interesu, ja nic słuchać nie mogę....
Jakób wymienił rodzinne jéj miasteczko; usłyszawszy je, zmieniła wyraz twarzy, i rozpłakała się gorzkiemi łzami.
— Nie, to nie może być, rzekła, pan umyślnie tak mówisz aby mnie oszukać... tam o mnie zapomnieli.
— Nie wszyscy, zawołał Jakób, chciejcie mnie posłuchać, nie obawiajcie się.
Lija wlepiła w niego oczy.
— Wy macie poczciwą twarz... ja się was nie boję.
— Tak, nie lękajcie się, proszę, bądźcie spokojni.
Lija znowu płakać poczęła... a na ten głos dziecię się obudziło, i rzewnie także kwilić poczęło wyciągając ku niéj ręce. Naówczas zapomniała o wszystkiem, o gościu, łzach, bólu i schy-