Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chudłą. Znać pokarm stroskanéj matki życia jéj dać nie mógł, truł rozpaczą która z jéj piersi płynęła.
Powoli otwarła oczy uśpiona, zawstydziła się, zmięszała, sądziła że ktoś wszedł omyłką, że zaraz wyjdzie, i nie odzywała się słowa, nie wstała, nie spojrzała nawet, prędko spuściwszy oczy. Twarz jéj smutna była ale spokojna, już obeznana z nieszczęściem, już zżyta z jego bólami.
Jakób stał ciągle w progu; Lija nareszcie ośmieliła się podnieść oczy, wymówił jéj imie — wstała cała przelękniona.
— Czego pan chcesz? po co pan przychodzisz? kto pan? ja, ja.
— Przychodzę od waszych krewnych.
— Ale — ja nie mam żadnych krewnych... ja nie mam... ja jestem sierota... poczęła kobieta zarumieniona z obawą i widocznie rosnącą nieufnością... ja nie mam żadnego interesu, żadnych krewnych... nikogo.
— Ja mam jednak interes do was, posłuchajcie mnie przecie, odezwał się Jakób łagodnie, nie obawiajcie się, ja wam nic złego nie przynoszę.
— Ja ani złego ani dobrego nie chcę, przerwała żywo Lija, od nikogo! od nikogo....