Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzała nań dwuznacznie i poczęła mu się nieufnie przyglądać.
— Czego jegomość chce? widzieć się? ona się z nikim nie widuje... może interes...
— Tak, mały interes.
— No, to ona musi być w swojéj stancyi, rzadko kiedy wychodzi do ogrodu pod Lipę, bo my jéj pozwalamy. Ona nie ma żadnego prawa do ogrodu w kontrakcie, ale to jest bardzo biedna kobieta... dobra i cicha.
A pan ją zna? dodała gospodyni.
— Mało co, prawie nic, ale mnie przysyła familia, odpowiedział Jakób zmięszany.
— Nu! nu! familia! dopiero sobie przypomnieli że ona żyje! A co ona nabiédowała! a waj!
Poczęła kiwać głową patrząc mu wciąż bacznie w oczy, i widoczną okazując podejrzliwość.
— Nu! nu! idź pan tędy! schodki na górę... a potém prawe drzwi gdzie sznurek.... A może spytać wprzódy, to ja pójdę, jak się wy nazywacie? może ona widzieć nie zechce?
— Z nazwiska mojego ona się nic nie dowie, rzekł Jakób pragnąc skończyć nużącą rozmowę.
— No, no, jak sobie chcecie; na prawo! na