Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogę. Jeśli zostanie opuszczoną... bo ten ją niecny porzucił i uciekł pohańbiwszy dom mój — ona może upaść niżéj od najniższych i zwala się w prochu ta która była dzieckiem mojém. Poratujcież ją tak aby się ręki miłosiernéj nie domyślała... od siebie... przez kogoś...
— Mówcie, uczynię wszystko co mogę.
— Oto są pieniądze — jałmużna, weźcie z nich ile chcecie, niech ona się nie tuła, rzekł stary spiesznie dobywając pugilares który rozerwał nie otworzył — niech ma gdzie płakać spokojnie pokryjomu, aby ją ludzkie oczy nie paliły, niech ma gdzie złożyć głowę... niech jéj nie zbędzie na niczém. Ale uczyńcie to jakby od siebie.
To rzekłszy starzec złożył na stole drżącemi rękami pieniądze i świstek papieru na którym niewyraźnie po żydowsku wypisany był adres Liji, potém począł płacząc ściskać Jakóba.
— Ja, dziś jeszcze odjechać muszę, ja tu nie mogę żyć... Napiszcie mi... A! nie! nie — nie piszcie... przyjadę znowu, powiecie... nie piszcie lepiéj. Ratujcie ją tylko. To dziecko pieszczone, słabe, wątłe... a choroba, nędza, praca, boleść...
— Dość, przerwał Jakób, spuście się na mnie,