Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pułkownik zbladły stał naprzeciw starca, zdawało się jakby jakaś wewnętrzna odbywała się w nim walka; usta mu drżały, oczy zachodziły mgłą, oglądał się do koła, głos starca zdawał się na nim dziwne robić wrażenie. Chciał być złym, a coś go wewnątrz hamowało. Jankiel dostrzegł w nim to pasowanie się z sobą, ale sam jeszcze nie wiedział, czém je miał tłumaczyć.
Po chwili tego milczenia i walki, pułkownik potarł czoło, wstrząsnął się, niewiadomo czy tchnął całą piersią czy mu ją westchnienie poruszyło gwałtownie — milczący począł się przechadzać.
Jankiel trochę zdziwiony stał ciągle przy drzwiach.
— No, czegoż stoisz? na co czekasz? odezwał się łagodniéj nieco Tendemann, idź! idź!... niewolnik na śmierć przeznaczony nie obchodzi cię, godziny jego policzone....
— Panie, rzekł stary.
— Idź, mówię ci idź pókiś cały! zawołał pułkownik groźniéj.
Ale w tém zbliżył się przechodząc do niego i cicho szepnął po niemiecku.
— Idź — ja przyjdę na górę....
Ostatnie słowa zmięszały Jankiela, który po-