Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czek, na których przemknęły mu się zasępione, okryte kurzawą twarze. Nad wieczorem przybywszy do warszawskiego zajazdu, znieść tam kazał swoją torbę podróżną, która całe jego mienie składała i poszedł do starego Jankiela.
Niepilno mu tam było ze złą wieścią, ale musiał się wyrwać z samotności która mu ciężyła i rad był się o tém co w kraju się działo dowiedzieć. Pewien był zresztą że stary o córkę tak rychło go nie zapyta. Dom stał jak go był widział pierwszą razą, nic się w nim powierzchownie nie zmieniło, tylko piętno jakiegoś smutku było na nim widoczne. Wesołego, żywego ruchu jaki tu dawniéj panował nie dostrzegł, snuli się powolnie, jakby przybici słudzy i komisanci. Wiele téż przypisać było potrzeba trwodze panującéj, którą walka rozpoczęta wywierała na wszystkich. Starsi pamiętali już niejedno czasu wojny obchodzenie się Moskali, gwałty ich i nadużycia; wiedzieli że i z drugiéj strony wojna ofiar wymagała, o które musiano się upomnieć; każda więc bryczka, każde głośniejsze huknięcie, odgłos trąbki pocztowéj, wzbudzał ciekawość i obawę.
Już w gospodzie dowiedział się że obu Dawidów nie było w domu, stary się gdzieś ukrywał,