Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gawione i do niczego nie wiodące... Żyć tak jak drudzy żyją, pędząc życie, wedle zwykłego wyrażenia, aby się go pozbyć — bez przyszłości, bez nadziei, bez pracy, nie umiał. — Roboty do których mógł się był rzucić, już były przez innych dokonane.
W tém usposobieniu umysłu, moralnéj śmierci, człowiek lub zamiera w istocie, albo w szale jakimś szuka nowego dla siebie pokarmu. Jakób czuł jak chłód zwątpienia do koła go ogarniał. Książka wypadła mu z rąk zdrętwiałych; bezmyślnie wpatrzył się w lampę i powoli tak sen ogarnął siedzącego na kanapie.
Gdy się przebudził lampa była zagasła, szary przedświt wdzierał się do pokoju przez niezasłonięte okna, mglisty poranek miękkiemi zasłony bez barwy obwijał wszystko... na świecie było tak smutno jak w jego duszy.
Ucho wśród ciszy porannéj pochwyciło stukanie do drzwi, potém chód ostrożny po wschodach i lekkie poruszenie dzwonka... Jakób sam poszedł otworzyć. Wcisnął się mężczyzna obwinięty płaszczem, w czapce nasuniętéj na oczy, i cofnął się nieco zdziwiony poznawszy w otwierającym mu, samego gospodarza.