Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiosna wcześniejsza tego roku niż zwykle przyszła zwodniczo dopomódz nadziejom, jak ona, rozkwitającym zbyt spiesznie.
Warszawa przedstawiała dziwny widok miasta z którego wszystkiemi szparami wylewała się ludność — w świat, w lasy, na bój, na śmierć. Moskale zdawali się na to patrzeć obojętnie, nie widzieć i nie chcieć przeszkadzać.
W Brūlowskim pałacu powtarzano aforystycznie z krwią zimną:
— Wrzód nabrał — pęknąć musi...
Nie liczono tam krwi która z niego wypłynąć miała, ani boleści, nie chciano widzieć że wrzód powstał z choroby zaszczepionéj oszalałym uciskiem.
W murach miasta życie na pozór wlokło się porządkiem zwyczajnym; wtajemniczeni tylko mogli na ulicach rozpoznać na śmierć przeznaczone ofiary. Cisza kłamliwa kryła rozgorączkowanie niezmierne; dowiadywano się pocichu o małych kupkach którym