Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kniejsze, ponętniejsze nademnie... dla czegoż ze mną był tak zimnym?
— Bo ją kocha! to prosta rzecz! odpowiedziała matka.
— A! co mi tam za kochanie! taka prosta dziewczyna. Teraz to się jeszcze bardziéj gniewam na niego, miałam go za zimnego człowieka, okazuje się jeszcze chłodniejszym niż sądziłam, bo rachował tylko aby nie był zmuszonym się żenić.
— Może to jeszcze i bajka! przerwała stara Wtorkowska.
Muza powtórzyła źródło i dowiodła że to być musiała prawda — obie smutnie jakoś zamilkły.
— Jużby raz przestać potrzeba i myśleć i mówić o tym człowieku... pluńmy na to! odezwała się stara, nie wielka szkoda, są inni.
Muza jednakże była wielce podraźnioną, przypłacił to wieczorem pułkownik Sofronow, któremu żadnéj nowiny powiedzieć nie umiała, a w dodatku na przekorę zaczęła udawać patryotkę... czego on się nie zląkł; śmiał się.
Tymczasem posiana plotka rozkrzewiała się szczęśliwie. Henryk nazajutrz kwaśny wróciwszy do domu, nie zastawszy nikogo, pił herbatę z żoną; milczeli długo oboje, Angielka z książką w kąt po-