Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakto? spytał Jakób, na to przecież samo imie matki odpowiada...
— Ale ba, to bardzo piękne wszystko, tylko, zlituj się, znowu się nie rozczulaj zbytecznie, nie kompromituj się nadaremnie, rzekł zimno. — Ona sama żadnych ofiar po tobie wymagać nie może, a ty nie pojmujesz jak sam widok prostéj kobiety w świecie, tobie i nam twym krewnym, i przyszłości twojéj szkodzić może. — Ludzie pełni uprzedzeń.
— Kochany panie, rzekł Jakób, powiem wam po prostu, że co do mnie, wcale o to nie dbam. Ci dla których widok mojego poszanowania dla matki może być wstrętliwym nic a nic mnie nie obchodzą. Owszem jeśli to ma być kamieniem probierczym ich zacności, rad jestem że złoto od mosiądzu odróżnię.
— Tyś zawsze był tym jakimś poetą, odparł ojciec Tildy, tu trzeba rzeczy brać jak są, po prostu, prozą. Świat jak żyda zwącha, radby żeby przynajmniéj był trochę zwietrzały, a tu tak się okaże świeżusienki z pod jarmułki.
— Ja i dziś i zawsze pochodzenia mojego izraelskiego wstydzić się nie myślę, ustępstwa dla tego świata nie zrobię. Za grzechy rodziców, gdyby były