Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chciała coś mówić, na ustach jéj słowo zamarło; jakaś obawa dziwna zdradzonéj niewiasty serce jéj ściskała, ale wyjawić jéj nie śmiała. Jakób odgadł ją łatwo i tém prędzéj postanowił odejść.
— Wszystko com wam mówił, dodał w ostatku, jest świętą prawdą — przychodzę do was nie od siebie, ale od rodziny waszéj. Nie będę wam natrętnym... niech mnie Bóg od złéj myśli uchowa! Zdala i niewidziany czuwać będę nad wami, nie lękajcie się!
To mówiąc pokłonił się jéj zdaleka. Lija poczuła że ją odgadł, zawstydziła się, przykro jakoś się jéj zrobiło i pochyliwszy głowę, błagająco spojrzała ku niemu; potém zsunęła się na ziemię do kolebki dziecka i usiadłszy przy niém, dała się sercu wezbranemu wypłakać.