Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

usiadł mając się rozdziewać z szat — niespokojną jestem czyś nie chory? Nie jesteś jak zwykle spokojnym i wesołym, choć dzień Bóg dał świąteczny, dzień radości...
— Jeślim ja nie jest jakimbym być powinien, rzekł Jankiel, to się staram być — nie frasuj się o mnie zbytecznie... to minie.
— Ale ja wiem co cię trapi...
— Więc nie mów mi dziś o tém, odrzekł zniżając głos Jankiel — nie mów mi nic; byłoby to dzień świąteczny osmucić dobrowolnie. Módlmy się, myślmy o Bogu...
Rachel więc zamilkła.
Tak się skończył wieczór Sabbathu w tym domu starego obyczaju izraelskiego; ale mało już gdzie przestrzegano równie ściśle obrzędow podaniem uświęconych.
Tuż naprzeciw domu starego Jankiela, był drewniany, dosyć porządny Dawida Seebacha, ku któremu przez okno ciemne skierowały się z sypialni oczy pięknéj Liji, nim się spać układła. Długo ona stała, z niepokojem i tęsknotą patrząc w oświetlone szyby przeciwległego domostwa, wzdychała i ze spuszczoną głową zadumana, zdawała się zamyślać o boleści, która jéj widocznie dojmowała.