Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ha! ha! zawołał Iwaś spostrzegłszy go, gdyby wszystkie włoskie vettury i legna nie były do siebie podobne jak dwie krople wody, przysiągłbym że oto powóz którym twoi znajomi państwo Segel... czy jak tam się oni zowią... wyjechali z Superby... ale to...
Jakób zatrzymał się w téj chwili, bo poznał także w bramie Alberga stojącego pana Henryka męża pięknéj Tildy, ale... z kobietą... któréj twarz zwrócona była do wnętrza domu.... Postać wszakże wcale do Tildy nie była podobną; różniła się od niéj kształtami daleko wspanialéj rozwiniętemi....
— Czekaj-no, to bardzo być może żeśmy na nich trafili, odparł Jakób, bo oto... przysiągłbym że widzę przed sobą... pana Henryka. Ale to imaginacya...
— Chyba nie, zawołał Iwaś, bo niezawodnie on... on....
Jakóbowi aż serce zabiło.
— Nie, to być nie może, dodał szybko, rachując nawet na najpowolniejszą jazdę, na łamanie się vettury, jużby nas dawno wyprzedzić powinni.... Ale w tém zawołał żywo:
— Ale tak! to oni! to Henryk! Cóż się stało?