Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

samemu, możnaby i nie jęknąć — ale poza sobą czuć miliony spodlone, znikczemniałe, skazane na zgniliznę, na ciemnotę, na wieczną niewolę, całe pokolenia wydziedziczone z darów Bożych... i tę ojczyznę kochaną — u ludów świata, w obliczu historyi skazaną na hańbę, na wstyd barbarzyństwa i niewoli... Pomyśl o tém — i bądź potém spokojny!!
To mówiąc Gromow się rzucił na krzesło.
— Przybyłem tu, rzekł powoli — ważąc głowę moją, jedynie dla tego aby was odwieść od szaleństwa... ale napróżno kołaczę. Jeżeli kraj istotnie w ręku młodzieży, nie ma ratunku... będzie rewolucya...
— Z czemże? spytał Jakób — bez broni? bez pieniędzy? bez wodzów i bez żołnierzy?
— Z kijmi pójdą i z torbami! krzyknął Gromow — rząd dopuści sprowadzenia broni, da wam uzbierać trochę pieniędzy, zamknie oczy, przyczai się — jemu trzeba nietylko żeby była rewolucya, lecz żeby się ona rozogniła, rozniosła, rozżarzyła po kraju... W to mu graj... Potém weźmie was gdy zechce, zgniecie w oczach Europy, a winę złoży na was samych. Jeśli jest najmniejsza chętka do zrobienia burdy, stanie się... burda będzie z waszéj