Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że starego prawa nie przyszedł obalać. Cóż z tego, mówiła coraz ciszéj, kiedy nietylko mama, ale wszyscy nasi tak się strzegą nawet najlżejszéj alluzyi do przeszłości.
— To prawda, rzekł Jakób — ale jeśli pani pragniesz bliżéj się oswoić z temi tradycjami naszemi, wszak jest ksiąg mnóstwo...?
— Ale ja przecie nie umiem po hebrajsku?
— Są i w innych językach.
— Doprawdy? spytała naiwnie — a! gdybyś mi pan, w wielkim sekrecie chciał co pożyczyć! Ja doprawdy tak jestem ciekawą! takbym panu była wdzięczną! ale to być musi sekret... między nami! nieprawdaż?
Wymaganie téj tajemnicy bardzo użyte zręcznie, było już węzłem który ich miał zbliżyć i połączyć. Emma ukradkiem, pod pozorem podziękowania podała mu rękę i ścisnęła dłoń jego, magnetyczny przelewając weń strumień... życia. Jakób mimowoli poczuł się niespokojnym, skłopotanym, jakby się jakiego dopuścił grzechu.
— Z największą chęcią, rzekł, przyślę pani parę książek.
— Ale to nie dosyć, dodała Emma, pan mi też sam pomożesz trochę do téj nauki, któréj ja