Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! rzekł, to trwa!
I odszedł.
Nie wypadało Jakóba wabić jéj saméj, więc zręcznie Muza nastawiła na to Tildę, udając ciekawą. Jakób przyszedł posłuszny, sparł się na fortepianie, rozmowa poczęła się żywa, ale niestety ta marmurowa lalka gasła przy bladéj, smutnéj ukochanéj twarzyczce, biednéj męczennicy. Muza czuła że nie czyni wrażenia, nie chciała się wyczerpywać napróżno, wstała by odejść, odchodząc tylko odezwała się z prośbą aby Jakób kiedy je odwiedził. Uczyniła to obojętnie, zimno, wskazując mu bliski dom w którym mieszkały.
— Nadaremnie ty mi się srożysz! rzekła w duchu, wezmę cię ja, zimny człowiecze! i musisz być moim... a o tę chwilę upokorzenia porachujemy się późniéj.
Skromnie, cicho, bojaźliwie się prawie wysunęła. Tilda przeprowadziła ją i wróciwszy poczęła głosić jéj pochwały, ale te echa nie znalazły.
— A pan, spytała Jakóba, jak ją znajdujesz?
— Cudownie piękną, rzekł Jakób, ale niesłychanie odstręczającą i niemiłą.
Wszyscy zakrzyknęli.
— Nie znam kobiety, któraby na mnie robiła