Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czne że panna czekać powinna losu w domu, starała się gdzie mogła Muzę wprowadzać, pokazywać w teatrze, produkować ją na koncertach dla dobroczynnych zakładów, czasem starając się nawet — przez trzecie osoby — o pochlebną, zentuzyazmowaną wzmiankę w Kuryerze. Pilnowała wszelkich możliwych expozycyi niewieścich, aby na żadnéj córki jéj nie brakło.
Muza zwracała oczy, pociągała, rozmarzała, ale najzapaleńsi jéj wielbiciele po trzeciéj wizycie jakoś stygli... Matka jakeśmy powiedzieli, zaczynała być niespokojną.
Miała wprawdzie parę naiwnych konkurentów (nazwanie to sama im nadała), jednego szalenie zakochanego ośmnastoletniego młodzika, drugiego poddeptanego dobrze marcowego kawalera — obu ubogich... ale nie szło naturalnie o to by tylko po prostu pójść zamąż jakokolwiek, taki fenomen jak Muza, musiała zrobić partyą świetną...
U wód jak na loteryą stawiąc córkę, jeszcze żadnego nie była w stanie przywabić nawet z tych książąt i hrabiów z łaski atramentu, którzy swe tytuły wywożą za granicę, a ciężar ich zrzucają w domu.
Muza we cztery oczy odzywała się wzdychając,