Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieczora nimby się nowe jakieś kroki przedsięwziąść dały. Gdy w synagodze ukończono modlitwy a święto odeszło, jak u nas pospolicie mówiono.— Jakób który słyszał o starym Jankielu, choć go osobiście nie znał — poszedł wprost do niego.
Stary czytał jeszcze w księdze, gdy się gość zjawił, nie przerwał téż dla niego ostatniéj modlitwy, aż ją ukończył. Jakób z uszanowaniem czekał, podali sobie potém ręce i przybyły począł rozmowę od tego, że się powołał na osoby wspólnie im znane, które z Jankielem były w stosunkach, powiedział mu że o nim wiele słyszał, że z tego powodu mając interes w miasteczku, z ufnością przychodzi do niego.
Z pierwszych słów starzec poznał młodego człowieka i jego usposobienia, położył mu rękę na ramieniu i mile przypatrywać się zaczął.
— A to ty jesteś, rzekł, ty, o którym ja téż wiele słyszałem... jako o mężu wielkiéj nadziei dla narodu naszego... ty, coś mimo nauki nie utracił wiary, i prawo trzymasz ściśle i starszych szanujesz... i innym młodzieży naszéj podobnym nie jesteś... Niech cię Bóg Izraela i Jakóba błogosławi, bo mało dziś mamy tobie podobnych... Mądrych jest wielu, ale pobożnych braknie; w pogardzie jest prawo i obyczaj narodu naszego... plują na