Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piecznie i bez ryzyki... To ważna rzecz, trzeba się namyśleć...
— Dziękuję wam, odparł przybyły, dziękuję bardzo, to rzecz dawno skończona! Jużby mi przykro było żebrać dla tego biedaka opieki, kiedy mu ją tak niechętnie dać macie. Sądziłem że innego jesteście przekonania.
Rzecz jest jawna że kraj przysposabia się lub jest pchany gwałtem do jakiejś nowéj walki. Że ta walka może być zgubną i daremną — to nie ulega wątpliwości, dla nas chłodniéj, rozważniéj patrzących na te sprawy. Ale zdawna chcieliśmy się wkupić w obywatelstwo tego kraju... otoż pora... musimy je zyskać krwią i ofiarą... Inaczéj się ono nie zdobywa...
Tak mnie się zdaje, a wielu z naszych współwyznawców podziela moje przekonanie...
— Mówicie że wielu? jak wielu? podchwycił gorąco Dawid — no jak? no co? no kto? Cóż gadają za granicą? A cóż sobie myśli cesarz Napoleon? a jak rachuje Palmerston? no, mówcie, co gadają Rotschildy?
— Wiem to tylko, zimno odpowiedział Jakób — że u nas... u nas, rozsądniejsi, poważniejsi ludzie są tego zdania.