Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! po głosie dopiero pana Jakóba poznaję, zawołał ojciec — ale zkądże o téj godzinie?
— Przebaczcie mi, wytłumaczę się, rzekł żywo Jakób, gdyż on był tym spóźnionym gościem — prawo nasze zabrania wszelkiego interesu i sprawy w dzień modlitwie i Bogu poświęcony, ale powiedziano jest w tém prawie, że ratować i w Szabbat się godzi, choćby ginące zwierzę, cóż dopiero człowieka!
— Szanowny panie Jakóbie — podchwycił Dawid starszy — przecież my już nie należemy do tych zabobonników co w Szabbat boją się ognia dotknąć i u koszuli guzik oberwać... no! no! at! at! ale proszę siadać! Co to jest? czém mogę służyć?
A! przepraszam! dodał, to mój syn Dawid... a to pan Jakób... nasz daleki krewny, o którym pewnie wiele słyszałeś...
Dawid młodszy z wiela słyszał tylko jedno, że po bankierze berlińskim Jakób odziedziczył znaczny majątek, ale to było dostateczném aby go przyjął bardzo grzecznie. Zaproszono powtóre siadać. Jakób choć widocznie się czegoś niecierpliwiąc, usiadł.
— Możeście i nie jedli jeszcze? spytał gospodarz domu.
— Przybywszy trochę późno do waszego mia-