Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ubogiéj matce naszéj przeniesienie się do miasta było bardzo trudném, ale od niego zawisł los dziecięcia... musiała myśleć o niem. Jakkolwiek przy młynku biedne bardzo było życie nasze, nędzę cierpieliśmy i niedostatek wygód, wiele też ułatwiało je żeśmy mieli dach bezpłatny, las pod bokiem i trochę warzywa z ogrodu prawie darmo. W mieście wszystko, nawet wodę, kupować potrzeba. Z czegóż żyć, co począć? jak się ze trojgiem dzieci wynieść tam i utrzymać?
Właśnie w porę, gdy matka nad tém głowę łamała, starszy mój przyrodni brat, już mający chleba kawałek acz nie wielki, i żyjący z handelku skórami w lichéj mieścinie, przyjechał do nas w odwiedziny.
Był to wypadek niespodziany, a w naszém życiu znaczący, bośmy go od bardzo dawna nie widzieli, równie jak innych krewnych. — Brat miał już lat około trzydziestu, ale od dawna był żonaty; posag żony i jakaś cząstka spadku po ojcu naszym, stanowiły pierwszy fundusz jego, z którego dorabiać się począł. Żył naprzód wedle obyczaju rok na koszcie rodziców żony swojéj, którzy się ich oboje utrzymywać obowiązali, potem osiadł osobno i ostrożnie, powoli, handel rozpoczął.