Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ale żyd nic nie odpowiedział, dumał i płakał, nareszcie jakby przebudzony jął opowiadać znowu.
— Znikł nam z oczów starzec, pozostaliśmy sami, sieroty; zdawał się nieczynnym za życia, po jego śmierci srodze go nam zabrakło. P. Micuta oddał gospodę innemu, bez względu na prośby matki, myśmy się przenieśli do małéj, lichéj karczemki przy młynku, w ciszę lasów głęboką.
Mnie dziecku było tu lepiéj, ale tu poczęła się prawdziwa nędza, któréj tylko dzieci mogły nie poczuć z razu. Po nieustannym gwarze tamtéj gogospody, przepełnionéj dniem i nocą, tu całe dnie oprocz zajeżdżających z rzadko do młyna ludzi, nikogo widać nie było. Młynek stał przez pół roku, bo staw latem prawie całkiém wysychał; naówczas maleńka baryłka wódki starczyła nam na miesiące.... Do koła szumiał smętny bór sosnowy, a droga wązka i kręta porastała trawą. O chlebie razowym, o nędznéj strawie do któréj ogród dostarczał zapasu, żyliśmy w téj pustyni. Matka coraz częściéj płakiwała. Nakazywała ona do dalekich krewnych ojca, do swoich, nikt się nie zgłaszał.... Chodziliśmy w łachmanach. Trapiło ją to najwięcéj wszakże, iż dorastałem do wieku, w którym koniecznie uczyć mnie było potrzeba, a nauczyciela