Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nawet we współkach z najbieglejszymi handlarzami skór i bydła, zawsze najgorzéj wychodził. Przyszło do tego że to przypisywał woli Bożéj; ale matka gryzła się nad miarę.... Ubożeliśmy widocznie, zastawiono jéj perły, sobole ojca i suknie i co tylko było w domu kosztowniejszego.
Dziedzic dworu i karczmy był szlachcic ktorego mało co pamiętam; wyglądał otyły, barczysty, śmiejący się, wesół, miał minę hulacką, był dosyć dobrego serca ale grosz trwonił straszliwie, potrzebował go nieustannie, marnował niesłychanie, a o jutro wcale nie dbał byłe dziś wesoło przeszło.
Mieliśmy więc z nim biedę, mimo że niezły był człowiek. Ile razy dano znać ze dworu że pan Micuta prosi Joela do siebie, matka płakała, bo pewnie nie o co innego szło tylko o pieniądze.
A tych i u nas nie stawało.
We dworze położonym o dobre pół mili od owego gościńca rzadko się trafiało żeby kogo nie przyjmowano. Gdy się pan Micuta sam jeden został na pół dnia, już mu było nudno; jeśli się nikt na horyzoncie nie pokazał, zaprzęgano i wyruszał do miłych sąsiadów w odwiedziny. Dobre człeczysko, śmiejące się, ochocze, ale stary dzieciak zepsuty. Żona jego jak matka nasza płakała a pła-