Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na przytomnych wrażenie bardzo różne; z początku jakby obawa jakaś przejęła widocznie wszystkich, zawahali się, ochłodli, aż po niepostrzeżonéj chwili walki wewnętrznéj poczciwsze uczucie przemogło i wszyscy znowu zbliżać się, przysuwać ku niemu poczęli. Zyskał ich sobie tą szczerością spowiedzi.
— Jesteśmy więc... współrodakami, rzekł po polsku cicho blondyn wysmukły, siedzący przy pięknéj pani, rumieniąc się zakłopotany... bo i ja... trochę Polak jestem... ale Galicyanin....
To ale dziwnie zabrzmiało w uszach wygnańca, któremu sam sposób odezwania się, ton mowy dały poczuć że tylko ukryć się niemogąc ze swém pochodzeniem, Galileusz objawił je. — Skłonił się milczący i dotknął podanéj sobie dłoni, ale w tém z za krzeseł przystojny brunet o czarnych włosach, odezwał się z uśmiechem pełnym niewysłowionego bolu i sarkazmu razem:
— Ja także... mam honor przedstawić się panu jako trochę Polak... ale żyd....
Ostatnie wyrazy wymówił z pewnym umyślnym przyciskiem.
Młody, wysmukły Galileusz odwrócił się żywo, popatrzył ciekawie; żyd nie spieszył z podaniem ręki, wstrzymywało go poczucie własnéj godności,