Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 1.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiem ostatka i odejść musiałem, bo nas tam już ciekawych zbyt wielka zebrała się gromada, a przykro mi było należeć do tego tłumu gapiów.
Zamilkli oba, Jakób smutnie głowę na piersi pochylił.
— Ale, odezwał się po chwili, cóż my robimy z sobą? jakbyś sobie życzył? Mamy siedzieć czy jechać daléj? umówmy się, jestem na twe rozkazy, bo mi nie pilno, jak ci wygodniéj?
— Jak to? spytał Iwaś, a cóż twoja podróż mojéj się tyczy?... ja sobie idę gdy nieco spocznę, ty zrobisz co zechcesz.
— Nie rozumiemy się, rzekł żyd, daj pokój ceremoniom, rzecz umówiona, że ja cię wiozę do granicy. Srodze a niesprawiedliwie obraziłbyś mnie odmową. Daj mi rękę, pojedziemy razem i woli nie zgubim po drodze, a oszczędzi ci to życia!! trudu, który na lepszy potrafisz obrócić użytek....
— Ale...
— Żadnego ale... jedziemy! którędy wolisz?
— Jak ci się podoba, dodał Iwaś, czuję wszakże, iż miléjby ci było jechać na Specją i Pizę, a że i mnie się to uśmiecha, więc...
— Dla czegoż sądzisz?
— Szczerość za szczerość, rzekł Iwaś, dla tego