Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który się wzmagał niezmiernie aby ugościć, najpierwszy sobie podchmielił. Wstali wszyscy w dobrych humorach, tak że zgryzoty z powodu różnych półmisków chybionych zostały zapomniane.
Rózia tego dnia była małomówną, zafrasowaną, ale mimo stroju niesmakownego wydawała się piękną jak zawsze, smutniejszą tylko niż innych dni.
Achinger, mający w tem myśl swoją, tak po objedzie kierował, aby żonę z kasztelanem na rozmowie zostawić. Udało mu się nadspodziewanie nawet; Żeliga przysiadł się do jejmości, oboje się zapomnieli... i dopiero o zmierzchu gdy stolnik wziął za czapkę, ocknęła się pani Achingerowa, a Żeliga zmiarkował, że zadługo przy niej przesiedział.
— Jeśli w tym człowieku jest jeszcze choć kropla krwi i odrobina serca niewyschłego, to musi się głowa zawrócić! — rzekł sobie w duchu szlachcic stojąc w ganku po odjeździe gości. O moją jejmość się nie obawiam, jest stateczna, sama nie wie co czyni, jaki ma urok... ale Żeligę złapałem... no! i już go nie puszczę.
To mówiąc śmiał się i ręce zacierał. Wszedłszy do pokoju, zdziwił się, żonę zastawszy jak słup stojącą i zamyśloną; ale to sobie wytłumaczył tem, że się zmęczyła. Chciał ją pocałować, ale odskoczyła od niego, przelękła, aż się śmiać począł z niej, i uciekła do swojego pokoju.
Achinger zajął się jak zwykle obrachowaniem szkód, czerepów potłuczonych, wypitych flaszek, wymierzeniem kar na winowajców, łajaniem kucharza i następstwami zwykłemi, które objad taki ciągnie za sobą zawsze; to go przyjemnie zajęło aż do dnia następnego, i już Rózi nie widział tego wieczora. Zdaje się, że ostateczne rachunki z ludźmi ukończył nazajutrz rano gumienny na toku.