Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żeliga tom II.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Paneczku, gdybyście złotem pluli, na nic się to nie zda. Drugi raz do dwóch tygodni jesteście u mnie w chacie, myślicie to, że już z tego nie uplotą ludzie czarnej przędzy na moją żałobę.
— Siadaj Maciejowa i słuchaj raz jeszcze — odezwał się Achinger.
Stara ruszyła ramionami.
— No, panie wielmożny, chcecie to posłucham, toć ja wasza poddanka, choć i ja za młodu rozkazywałam... — westchnęła.
— Jam ci tu nie myślał wstydu przynieść — rzekł przychodząc do słowa dziedzic, — ale z innym poczciwszym zamiarem. Ot co ci powiem moja Maciejowa, nie jestem już pierwszej młodości, ale jeszczem też nie stary, znudziło mi się życie samopasne; do szlachty nie mam szczęścia, a z poczciwą dziewczyną chciałbym się ta jeszcze ożenić. Cóżbyście powiedzieli, gdybym ja się tak po bożemu na męża do waszej córki swatał... ha?
Jakkolwiek Maciejowa wysoko patrzała, nigdy może oko jej tak znowu daleko nie zaszło, stanęła jak osłupiała, zdało jej się, że się jak mówią przesłyszała.
Achinger widząc milczącą powtórzył.
— No cobyś powiedziała, gdybym ja się z twoją Rózią myślał ożenić?
Stara byłaby mu do nóg padła z radości, tak jej szczęście to zawróciło nagle głowę, ale się jakoś wstrzymała od tej oznaki.
— Ale czyż to być może? — spytała po cichu.
— Ot tak, na złość tej szlachcie paskudnej, chcę się ożenić i ożenię się z chłopką. Córka mi się wasza podobała, jeśli nie ma narzeczonego i kochanka, no, krótko mówiąc Maciejowa, żenię się.
— Już za to przysiądz mogę, że jej w głowie kochanek nie postał, toć to jeszcze dziecko. Chowałam ją jak oka w głowie strzegąc, a komu się to dostanie, ten już musi być z nią szczęśliwy, bo pewnie żadne choćby pańskie i szlachetne dziecko, lepiej być wypieszczone nie mogło! I to mogę powiedzieć, że ty-